Zapraszam Was w drogę z jednym z najlepszych męskich wokalistów polskich, z człowiekiem aż do bólu szczerym w swoich opiniach, z kimś, z kim warto iść, bo życie i sztuka to dla niego jedność. Człowiek drogi, Marcin Januszkiewicz.

          

Rozmawiam z Marcinem, kiedy jest w trasie między Łodzią a Warszawą. To nasze trzecie podejście do tego wywiadu. Marcin, mimo niesprzyjających okoliczności stara się być człowiekiem bardzo aktywnym zawodowo. Chociaż pierwsza połowa roku nie była dla niego najlepsza, to w drugiej udało mu się odbić nie tylko zawodowo, ale zdołał też powrócić do swojego wielkiego hobby, jakim jest tenis. 

                 

Monika Tańska - Marcin, jesteś człowiekiem drogi. Cały czas się gdzieś przemieszczasz. 

                   

Marcin Januszkiewicz - To prawda. Ale pozwól, że ja o coś zapytam. Czemu mówisz płyty gramofonowe? Każdy mówi winyl, a ty używasz takiego ładnego sformułowania jak płyty gramofonowe. Jest jakaś różnica? 

                  

MT - Prawdę mówiąc nie ma żadnej - śmiejemy się - W Polskim języku nazwa wzięła się od sprzętu, na którym te płyty były odtwarzane. Ja wolę polskie nazewnictwo. Faktycznie mniej się dziś mówi o płytach gramofonowych. Ja używam tego zamiennie ze słowem winyl. Tak też nazywa się sklep, z którym współpracuję i może dlatego jakoś weszło mi to w nawyk.

              

MJ - Bardzo to jest ładne. Mi się podoba. Dużo osób pyta mnie, kiedy w końcu wydam "Osiecką" na winylu i chyba muszę to w końcu zrobić. Może jakiś mały nakład kolekcjonerski. Nawet dla niewielkiego grona pasjonatów. Chciałbym to zrobić. 

               

MT - Ja bym na pewno kupiła. Masz już jedną sprzedaną. Marcin, jesteś artystą, który łączy w sobie pasję aktorską i muzyczną. Jak obserwuję twoje dokonania to myślę, że śmiało mogę nazwać Cię aktorem muzycznym, szczególnie w tym roku. Mimo tego, że dopadł nas Covid, ty nie zwalniasz tempa. Grasz w różnych spektaklach, bierzesz udział w wielu projektach, kończysz nagranie płyty. Wiele osób narzeka na brak pracy, a ty jesteś bardzo zajęty. 

                       

MJ - Tak się jakoś stało. Szczególnie ta druga część roku jest obfita. Początek pandemii tego nie zapowiadał, raczej zwiastował taką życiową posuchę. Koncerty i różne wydarzenia były odwoływane i dlatego też się nie zastanawiałem tylko zakasałem rękawy i poszedłem do pracy jako kurier. Teraz już osławiony - śmiech - potem przyszły wakacje i zaczęły się sypać propozycje. Każda z nich była oczywiście dostrojona do warunków pandemicznych, bo wiesz, człowiek to jest takie zwierzę, które potrafi się dostosować do każdych warunków. Część projektów, w których brałem udział była finansowana z budżetu państwa, a to ze zbiórek online lub innych inicjatyw. Każdy teraz kombinuje. Ale faktycznie dużo udało mi się zrobić w tej drugiej części roku. 

                              

MT - Był jakiś szczególny moment w twoim życiu, w którym postanowiłeś zostać aktorem, muzykiem? Od kiedy to wiedziałeś?

                        

MJ - Ja to od zawsze wiedziałem. Od najmłodszych lat uprawiałem sport i ciągle go uprawiam. Kiedy byłem dzieckiem, nastolatkiem, to uprawiałem sport bardzo regularnie. Myślałem nawet, że sport mi wypełni życie zawodowo. Ale z tyłu głowy wiedziałem, że to się prędzej czy później skończy jakąś artystyczną szkołą. Od zawsze miałem takie nastawienie. Po prostu wiedziałem, że tak będzie. 

                       

MT - Dla mnie sport jest też rodzajem sztuki. Ma wiele wspólnych elementów z aktorstwem. Jest w nim miejsce na dopracowanie występu, na pokazanie się publiczności, jest też to współzawodnictwo obecne w obu dziedzinach. Widzisz to teraz, kiedy spełniasz się aktorsko, muzycznie i w grze w tenis?

                           

MJ - Tak. Jest tak, że sport i te zawody, które uprawiam sprawiają, że ciągle się ścigam sam ze sobą. Chce iść wyżej, wyżej i wyżej, ciągle chcę być lepszy i w najlepszej formie. Plus, po moich młodszych kolegach tenisistach widzę, że dla nich duże znaczenie ma to, że oni się pokazują, że ktoś ich ogląda, że mają swoich kibiców. To jest bardzo wspólne dla tych sztuk, ta obecność odbiorcy, że masz obserwatora, kogoś, dla kogo się starasz również poza sobą. To jest zarówno obecne w aktorstwie jak i w sporcie. 

                          

MT - W sztuce i w sporcie ścigasz się sam ze sobą. Masz różne momenty, ale w obu tych dziedzinach bez publiczności nie masz całości. Odbiorcy tego spektaklu są potrzebni. Oni są dopełnieniem, dla nich też się to robi. Oni inspirują. A czy ty masz jakiegoś swojego najważniejszego bohatera muzycznego?

                            

MJ - Chyba wymienię Stinga. Teraz jestem zainspirowany wieloma innymi wspaniałymi twórcami, jednak tym pierwszym, który odcisnął na mnie duże artystyczne piętno, był on. Szczególnie jego album z 1987 roku "Nothing like the sun". Dopiero po latach nazwałem to, co mnie zawsze urzekało u Stinga, a czego nie potrafiłem nazwać jako młody człowiek, bardzo młody. Mianowicie to, że on sam swoją osobą potrafił się bawić, przerabiać, coverować, odnajdować się w różnych stylach muzycznych. Jest bardzo elastycznym twórcą i muzykiem. I chyba to mi się od dziecka u niego podobało. Grał Jazz, Rock, Blues, do elektroniki miał też trochę zapędy i ja też trochę tak mam. Jestem dość lotny w każdym gatunku muzycznym. 

                            

MT - Sting mnie ostatnio zaskoczył swoją trasą koncertową z Shaggym. 

                             

MJ - Mnie też! Totalnie! Co więcej, ja nie jestem fanem tego albumu. No może poza jednym numerem, który mi się podoba. Jest to jednak przykład na to, o czym mówię, że on zawsze był człowiekiem, który poszukiwał. Chociaż te jamajskie, reggaeowe rytmy przemycał przez lata. Więc to, że zajął się tym gatunkiem nie było dla mnie aż takim zaskoczeniem, ale tylko pod tym względem o tym mówię. 

                           

MT - Ja muszę ci powiedzieć, że byłam na jednym koncercie Stinga. Był to powrót The Police w 2008. Koncert odbywał się w Hyde Parku. To było jedno z ważniejszych moich muzycznych doświadczeń. 

                           

MJ - To musiało być coś. Ja byłem na jego koncercie w Krakowie. Dwa albo trzy lata temu. To było niesamowite. To był longplay. Grał wszystkie swoje największe hity. Nie miał żadnej przerwy. Jeden numer się kończył i następny się zaczynał. To było coś fenomenalnego. Więc tak, Sting. Zdecydowanie Sting jest moim największym bohaterem muzycznym. Od lat, jako dzwonek w telefonie mam ustawione "Englishman in New York". Mam wrażenie, że on jest ustawiony u mnie od dziecka. Jak słyszę ten kawałek w radiu to myślę, że dzwoni mi telefon. 

                                       

MT - Sting jest najważniejszym artystą w twoim życiu, ale po nim pojawiali się następni.  Kim się ostatnio inspirujesz? Kto Ci teraz gra w duszy?

                                     

MJ - Muszę powiedzieć, że przez ostatnie lata to Fink. Zdecydowanie ta brytyjska grupa, ludzie mówią, że to bardziej frontman, ale to jest cały zespół przecież. Bobby McFerrin od wielu lat. Leszek Możdżer. Ci dwaj ostatni są zdecydowanie moimi ulubieńcami. 

                                    

MT - W twojej muzyce dużo słychać inspiracji nimi. Oni są wielkimi improwizatorami. Ty też stawiasz na improwizacje, co widać na twoich koncertach. Zgodzisz się z tym?

                                       

MJ - Tak! Jasne. Ja lubię sobie sprawiać przyjemność grając koncerty, dlatego też każdy nasz koncert jest inaczej zagrany. Nie ma możliwości żeby coś się powtórzyło. Ta zmienność nas rajcuje. Gram ze wspaniałymi muzykami. Z nimi tworzyłem też mój pierwszy album i teraz ten drugi. Są wybitni, wspólne granie koncertów sprawia mi frajdę. Tworzenie czegoś na nowo z elementów już mogłoby się wydawać ułożonych. Zawsze jest inaczej. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli to powtórzyć bez żadnej zmiany. Wiesz, odtwarzanie koncertu jota w jotę? Przecież nie o to chodzi.

                                         

MT - Moim zdaniem w koncercie zawarta jest ta sama magia, którą czujesz w spektaklu teatralnym. Nigdy nie da się zrobić tego tak samo. Ja jestem uzależniona od koncertów i bardzo cierpię, ponieważ teraz nie mogę na nie chodzić. W tym roku byłam tylko na trzech. Jednym z nich był twój. Był to koncert promujący "Perfect Lady Pank". Jako wielka fanka twojego pierwszego albumu "Osiecka po męsku" zastanawiałam się, jakie wrażenie na mnie zrobi twój nowy materiał i muszę powiedzieć, że zostałam zmieciona z powierzchni ziemi. Wiedziałam, że będzie on dobry. Myślałam, że będzie na tym samym pułapie jakości co płyta "Osieckiej". Tymczasem, ten materiał wyprzedził wszystkie moje oczekiwania, ale też poprzednią płytę. Jestem zakochana! Ten album podniósł Ci wysoko poprzeczkę. 

                                        

MJ – Bardzo się cieszę, że to mówisz. Nie mogę się doczekać, aż ten album wyjdzie, bo mam poczucie, że dla mnie to rozwój, krok na przód. Chyba często jest tak u artystów, że pierwszy album jest czymś w rodzaju "emocjonalnego strzału". To odciska na nich mocne piętno. Każdy potem mówi "Wiesz, ten drugi był dobry, ale wolę jednak pierwszy". W wypadku tej płyty jestem ciekaw szczególnie odbioru ludzi. Chyba będę nawet apelował do nich na moim “instagramiku”, bo tu mnie śledzą, żeby napisali, jakie są ich odczucia. Jestem tego bardzo ciekawy. Osobiście czuję, że to jest kontynuacja tego, co było w albumie "Osieckiej", ale jest to też krok do przodu.

                                                   

MT - Ja mam takie odczucie, słuchając płyty, ale i będąc na koncertach tego projektu, że tam jest taki emocjonalny charakter, który został przeniesiony na tę nową płytę z “Osieckiej”. To połączenie jest mocno wyczuwalne. Chyba najbardziej oddaje to "Idź precz" ubrane w bardzo wymowne wizualizacje. Album “Osiecka po męsku” podzielony jest na dwie części. Ta ostatnia mówi o sytuacji społecznej w Polsce, braku tolerancji, o rzeczach bardzo trudnych. To łączy twoje obie płyty. Status artysty w czasach niepokoju. Ale też obecność człowieka w czasie rozłąki socjalnej, politycznej, rodzinnej. Tym bardziej mi się wydaje, że ten album, który teraz wydajesz jest bardzo trafnym podkreśleniem obawy o przyszłość naszego kraju. 

                              

MJ - To ładne, że to mówisz. Ja się z tym zgadzam. Powiem też ładnie i górnolotnie. Muszę powiedzieć, że jestem ogromnym patriotą. Zawsze byłem. Mam takie poczucie na swój temat. Jestem dumny z bycia Polakiem. Zawsze się cieszę tym. Cieszę się z polskich sukcesów. Mamy tak wielu utalentowanych ludzi, tak wielu zdolnych artystów i mogę o tym mówić i mówić, ale tak, jestem patriotą i jest to dla mnie ważne. Dzięki temu też mogę wyrażać troskę o mój kraj, zaniepokojenie.

                                    

MT - Muszę powiedzieć, że mnie bardzo rozczuliło zdjęcie, które wstawiłeś na instragram z medalem siatkarskim z Mistrzostw Świata. 

                           

MJ - O Jezu! O Jezus Maria! Ale to dla mnie jest przejaw patriotyzmu.

                             

MT - Dla mnie też! Jak najbardziej!

                                      

MJ - Ja pamiętam jak siedziałem u moich znajomych na kanapie w 2014 roku, kiedy grali finał z Brazylijczykami i czułem te emocje najbardziej. Marzyłem od dziecka, żeby za mojego życia, bo oni zrobili to wcześniej w 1974 roku, żeby to się stało. Oni spełnili moje marzenie. To jest duma, absolutna duma.

                                                

MT - Powiem Ci, że doskonale Cię rozumiem. Obserwując ciebie, twoje dokonania zawodowe, znając twoje opinie na różne tematy wiem, że w wielu sprawach mamy bardzo podobne zdanie i mamy wiele podobnych odczuć. Ja też jestem patriotką. Mój kraj jest mi szczególnie bliski. Ludzie, którzy w nim są, są dla mnie ważni. Byłam tego uczona od dziecka. Dziś mam problem z tym, że muszę się tłumaczyć z mojego patriotyzmu przez to, że on ma teraz inny wymiar, inaczej się go pokazuje i rozumie. To jest dla mnie bolesne. Dziś, kiedy mówisz, że jesteś patriotą to jesteś kimś złym, bo nagle to słowo zostało źle nacechowane. 

                                        

MJ - To ma teraz pejoratywny wydźwięk. To słowo zostało wyświechtane. Polska flaga została zdeptana. Zostało jej nadane jakieś okropne znaczenie. 11 listopada stał się jakąś nieznośną datą. Ale to ktoś nam to zrobił. Ktoś to zrobił za nas. Ktoś to sobie przywłaszczył. 

                                     

MT - Ja jestem też zła, że nie mogę iść świętować dnia odzyskania niepodległości, bo się boję. Tam jest niebezpiecznie, ale wracając do twojej najnowszej płyty. Muszę przyznać, że jestem bardzo zaskoczona, że wybrałeś dwa zespoły, które mi osobiście są bardzo bliskie, ale wydaje mi się, że przez lata, szczególnie Lady Pank, stało się w odbiorze polskiej publiczności zespołem festiwalowym i często pijanym. Wydaje mi się też, że przez to ich muzyka przestała mieć takie znaczenie, jakie miała kiedyś. Ty chwytasz za ich utwory i pokazujesz, że to są genialni twórcy. Odczarujesz te zespoły. 

                                         

MJ - Obie te rzeczy, o których mówisz są prawdą. Lady Pank to z jednej strony zespół z genialnymi piosenkami i wspaniałymi tekstami i poruszającym przekazem, a z drugiej strony grając na juwenaliach bywali na scenie pijani nie raz. Jedno oczywiście nie przeczy drugiemu. Wiesz, wszystko ma swój czas. Wszystko przemija "I na kres przyjdzie kres" cytując Perfect. Ja nie uważam, że na te zespoły przyszedł już czas, bo nadal jest wielu ludzi mocno związanych z tą muzyką. Jednak w kontekście brzmieniowym, społecznym, ale też muzycznym wszystko trwa tu i teraz, a po chwili przemija. Ze wszystkim tak jest. Z każdym gatunkiem muzycznym tak jest. Z aktorami też. Weźmy na przykład Marka Kondrata. Młodzi ludzie nie wiedzą, kto to jest. Dla mnie to jeden z ważniejszych aktorów polskich, a oni nie wiedzą, kim on jest. 

                                         

MT - Tak. Bardziej kojarzą go, jako człowieka z reklamy ING, a nie z jego wybitnego aktorstwa. 

                                    

MJ - Ja się załapałem na taki proces przemiany społecznej, to znaczy zauważyłem ten proces, kilka ładnych lat temu, kiedy kuzynostwo młodsze z mojej rodziny nie wiedziało, kto to jest Kazik. To był etap ich gimnazjum, ale we mnie to uderzyło, że jak to oni nie wiedzą, kim on jest? Jak można nie znać Kazika? I w tamtym czasie dotarło do mnie, że uczestniczę w tym procesie, w tym, o którym właśnie rozmawiamy. To wszystko przemija. Perfect, kiedy wybrzmiewało "Chcemy być sobą", w tamtych czasach, w tamtym kontekście, to musiało mieć taką siłę rażenia, o jakiej my dziś możemy sobie tylko pomarzyć. Ja się na tych zespołach wychowałem. Tak jak uwielbiam The Police, jak już ustaliliśmy, uwielbiam Stinga, to przecież chłopaki z zespołów, o których mówimy wzorowali się na nich. Szczególnie Lady Pank. Niektóre ich rify są wręcz zerżnięte. Mi to nigdy nie przeszkadzało, bo skoro The Police jest jednym z moich ulubionych zespołów, to czemu miałoby być inaczej z Lady Pank, czy Perfectem? To, co kiedyś do mnie mniej przemawiało to ich teksty. Jako dzieciak nie znałem też angielskiego tak dobrze jak znam go teraz. Ich słowa nie docierały do mnie od razu. Ale już wtedy czułem, że to są świetne i znaczące teksty. Mało tego. Powiem Ci tak przewrotnie. Jak teraz przyszedłem z tym pomysłem do wspomnianego zespołu, z którym gram od lat, to chłopaki nie byli zachwyceni. Mieli jakiś lekki niesmak, że chce z nimi grać ten materiał. Mówiłem im, że to są znakomite teksty, że to jest wspaniała muzyka. Ze świecą szukać takich piosenek. Jak słuchasz dzisiejszej muzyki takie wyjątki się oczywiście zdarzają, ale nie ma tak, że jakiś artysta wydaje tekst za tekstem, utwór za utworem, który jest wartościowy, jest sztosem absolutnym. 

                                              

MT - Który jest bardzo przełomowy. Dziś to rozumiem, ale muszę ci powiedzieć, że kilka lat temu zabrałam moją mamę na koncert Perfect Symfonicznie. Wiedziałam, że to jest jeden z ulubionych jej zespołów, a ja miałam taki mocny zgrzyt. Przed występem myślałam "Boże, czemu ja tu jestem?", ale jak się zaczęło to pierwsza skakałam w tej Sali Kongresowej. I też jak powiedziałeś o tych chłopakach z twojego zespołu, że oni nie bardzo chcieli to grać tę muzykę, to pomyślałam sobie o tym, że jak ty, jako artysta jesteś bardzo zaangażowany w muzykę, którą chcesz grać, w przekaz, jaki chcesz innym dać, to to się przeleje na osoby pracujące z tobą. Pasja jest zaraźliwa. 

                             

MJ - Wiesz, oni to w pewnym momencie kupili. Cały ten pomysł. Nawet zwrócili mi honor. Musieli mi chyba zaufać, bo tłumaczyłem im od początku, co jak i dlaczego. 

                                

MT - A od której piosenki zaczął się ten projekt?

                                

MJ - Chyba zaczęło się to od piosenki "Marchewkowe pole", ale nie powiem Ci, czy ona była pierwsza? Czy jedna z pierwszych?

                            

MT - A masz jakiś taki moment artystyczny, aktorski, muzyczny, który wpisał się mocno w twoje życie? Takie artystyczne przeżycie.

                            

MJ - Mam parę takich rzeczy. To na pewno "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Doroty Masłowskiej w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio. Cała praca nad tym, premiera, występy, festiwale, wyjazdy, nagrody, jakie zdobyliśmy. Publiczność, jaką nam się udało zgromadzić. Wszystko, co jest związane z tym spektaklem jest i będzie dla mnie wyjątkowe.

                             

MT - Spektakl można jeszcze zobaczyć na Ninatece. Prawda?

                          

MJ - Tak, można. Jednak, z całym szacunkiem do tej wersji, wolę tę graną na żywo. Taką prawdziwie teatralną, ale tak, tam można jeszcze to zobaczyć. 

Ostatnio też myślałem o projektach, z których jestem szczególnie dumny i najbardziej się cieszę z sukcesu Ralph Kaminskiego, który wygrał PPA we Wrocławiu, a z którym pracowałem nad jego materiałem. Byłem tam takim trochę jego trenerem i byłem bardzo dumny, że mogę mu pomagać. Cieszyłem się, że mogę być po drugiej stronie rampy i współpracować z takim niebywałym talentem, jakim jest Ralph. Kiedy dowiedziałem się, że wygrał, cieszyłem się bardziej niż w chwili, kiedy ja sam wygrałem ten przegląd. 

                        

MT - Przyznam, że kiedy widziałam występ Ralpha na PPA to byłam nim zachwycona. Dalej jestem. 

                            

MJ - Muszę powiedzieć, że byłem przekonany, że on wygra. Jak masz czarnego konia, to stawiasz na niego wszystkie pieniądze. Ja wiedziałem, że na niego można stawiać wszystko. Mierzenie się z utworem "Na zakręcie", śpiewanym po Krystynie Jandzie wymaga wielkiej odwagi, a Ralph Kaminski to zrobił i wygrał. Ja np.: mierząc się z piosenkami Agnieszki Osieckiej nie borykałem się chyba z aż takim ciężarem. Piosenki, które wybrałem były wykonywane przez dużo mniej popularnych artystów, co więcej, one same prawie nie były popularne. Na przykład "Wybacz Mamasza", które śpiewał wcześniej Marek Richter nie było znanym utworem. Ja nie mierzyłem się z legendą, a Ralph nie dość, że na utworze "Na zakręcie" odcisnął swoje piętno, to jeszcze zmierzył się niejako z Krystyną Jandą. To jest coś niesamowitego. 

                            

MT - A czy jako widz, słuchacz, fan masz jakieś marzenie muzyczne, jakie udało Ci się spełnić? Może jest coś, co mocno cię poruszyło albo wywarło niezapomniane wrażenie?

                                

MJ - Tak. W zeszłym roku w końcu trafiłem na koncert Bobbiego McFerrina. Przez lata starałem się dostać na jego koncert i mi się nie udawało. On dość często występuje w Polsce, a ja zawsze coś w tym czasie miałem. Zawsze pracowałem. I dopiero w zeszłym roku pierwszy raz byłem na jego koncercie. Sprawiłem sobie taką frajdę i spełniłem swoje marzenie. Jest jeszcze parę rzeczy, które zobaczyłem w życiu, które odcisnęły na mnie piętno. Nie zapomnę "Kruma" Warlikowskiego. Spektakle Agnieszki Glińskiej. Choćby jej "Płatonowa" nie zapomnę, którego najpierw widziałem, a potem zrobiłem tam w zastępstwie maleńką rólkę. A, i oczywiście "The Color Purple", które widziałem na Broadwayu. Parę spektakli, które zobaczyłem na Broadwayu mógłbym wymienić hurtem, ale traf chciał, że najlepszy, jaki zobaczyłem to był ten pierwszy. “The Color Purple” zmiotło mnie totalnie z powierzchni ziemi. Nic nie widziałem lepszego pod takim względem emocjonalnym, że miałem cały czas ciarki i płakałem ze wzruszenia. 

                                     

MT - Skoro o musicalach mowa to nie mogłabym nie zapytać cię o twój. Bo napisałeś musical do Teatru Muzycznego we Wrocławiu. Prawda?

                           

MJ - Tak. Jestem współautorem piosenek i muzyki do musicalu "Liżę Twoje serce".

                               

MT - Myślisz, że będzie szansa jeszcze go zobaczyć? Bo bardzo chciałam się na niego wybrać, a jakoś nie mogę trafić. 

                                  

MJ - Jeszcze tak, ale powoli niestety będzie schodził z afisza. Zaczynamy rozmowy o ostatnich spektaklach. Także trzeba koniecznie śledzić, bo to będzie już najprawdopodobniej ostatnia szansa. 

                               

MT - Marcin, a tak na zakończenie naszej rozmowy powiedz mi proszę, jakie są twoje ulubione płyty? Bo to, że "Englishman in New York" jest twoim utworem numer jeden to już wiem, ale jeszcze chciałabym się dowiedzieć, jakie są Twoje ulubione albumy.

                               

MJ - Ok to tak. No na bank Sting i "Nothing like the sun", to jest świetna płyta. Na pewno Robbie Williams "I’ve been expecting you", bo to jest pierwsza w sumie chyba nawet kaseta, którą kupiłem za własne pieniądze. "Pierwsze wyjście z mroku" Comy, którym zaraziła mnie moja rodzina. Kupili mi ten album w prezencie, słuchałem go i byłem nim zachwycony. Co jeszcze? I płyty FINKa. Kupuje je przez ostatnie lata. Bardzo, bardzo lubię to, co i jak grają. Ale muszę Ci powiedzieć, że teraz już tak nie mam, że lubię jakieś całe albumy, że słucham ich od A do Z i wszystkie numery lubię. Teraz zdecydowanie koncentruję się na poszczególnych utworach. W tym momencie z płytą wygrywa playlista.   

                          

Więcej o Marcinie Januszkiewiczu znajdziecie na:

1) Facebook Marcin+ Januszkiewicz

2) Instagram Marcin Januszkiewicz

3) Noszę się z kulturą 

                   

Zapraszam do posłuchania kilku dzieł Marcina:

                             

"Zawsze tam, gdzie ty" - singiel promujący drugi album Marcina Januszkiewicza, zatytułowany "Perfect Lady Pank".

                                                                          

                                            

radio inżynierska / CHŁOPIEC O TWARZY ORŁA / Marcin Januszkiewicz

                                    

                                                     

Koncert Marcin Januszkiewicz z zespołem - „Osiecka po męsku”