Na początku listopada 2020 roku Nine Inch Nails zostali przyjęci do Rock'n'Roll Hall of Fame. Wcześniej do tego zacnego grona byli nominowani w latach 2015 i 2016.

Założyciel i do 2016 roku jedyny stały członek NIN - Trent Reznor to człowiek-instytucja, który wywarł silny wpływ na współczesną muzykę i kulturę popularną. Ze swoim zespołem był uhonorowany wieloma nagrodami, w tym dwoma Grammy w kategorii Best Metal Performance za piosenki „Wish” i „Happiness in Slavery”.

                             

Najsłynniejszy, drugi w karierze NIN album „The Downward Spiral” debiutował na drugim miejscu Top 200 Billboard, dwa kolejne: „The Fragile” z 1999 roku i „With Teeth” z 2005 - wystartowały z pozycji numer jeden. 

Albumy zespołu pojawiały się w różnych zestawieniach typu „of all time” czy też najlepszych albumów roku/dekady. „The Downward Spiral” znalazł się w zestawieniu „500 najlepszych albumów wszech czasów” magazynu „Rolling Stone”. Trafił również na listę 1000 najważniejszych albumów XX wieku. „With Teeth”, „Year Zero” (2007), „Ghost I-IV” (2008) były wybierane do list najlepszych albumów za dany rok. 

Sam Reznor, razem z Atticusem Rossem, ma na koncie Oscara za ścieżkę dźwiękową do obrazu „Social Network” Davida Finchera.

                           

W latach 2016-2018 powstawała trylogia, którą zawsze określałem „trylogią przemocy” ze względu na powrót to korzeni zespołu, który charakteryzował się szczerymi do bólu tekstami, podejmującymi problemy ludzkiej egzystencji i dążeniu do samounicestwienia. W warstwie muzycznej łącząc ciężkie gitary z równie ciężką elektroniką. Są to pierwsze wydawnictwa, w trzydziestoletniej historii, w których poza Trentem Reznorem stałym członkiem zespołu zostaje Atticus Ross. Pomysł na trylogię mini-albumów (epek) narodził się w 2015 roku i zaowocował dwoma epkami: „Not The Actual Event” (2016) i „Add Violenece” (2017) i albumem „Bad Witch” (2018).

Koncepcją, która pchnęła muzyków do powstawania tych trzech wydawnictw był powrót do brzmienia z lat 90-tych - agresywnego, opartego o noise'owe gitary, zniekształcony bas, pianino. Oczywiście nie brakuje na nich elektroniki. Jest ona bardziej organiczna, generowana przy użyciu syntezatorów analogowych, a nie komputerów jak w latach 90-tych 

                     

Pierwszą część trylogii „Not The Actual Events” można porównać w warstwie muzycznej do „The Fragile” i „With Teeth”. W przeciwieństwie do mocno syntetycznego i elektronicznego „Hesitation Marks” (2013), tu dominują żywe instrumenty: perkusja, gitary, pulsujący bas, pianino. Album sprawia wrażenie nieprzystępnego i dusznego z jednej strony, a melodyjnego i lirycznego z drugiej.

Otwierający utwór „Breches/Bones” to gitarowa ściana dźwięku, przez którą przebija agresywny głos Reznora. Ten trwający raptem półtorej minuty utwór rozrywa przestrzeń energią, która prowadzi do w całości elektronicznego „Dear World”. Mocny perkusyjny bit i zmieniające się syntezatorowe brzmienia powodują, że jest to najbardziej przestrzenny utwór na epce. Raz w tle, raz bardziej z przodu słychać melodeklamacje Trenta. 

„She's Gone Away” przenosi słuchacza do lat 90-tych. To ciężki, miarowy marsz. Wolna mocna perkusja, głęboki bas i na to wszystko nałożona ostra gitara. Tekst to bezpośrednie odniesienie do „Reptile” z „The Downward Spiral”, kontynuacja tamtego utworu. „She's...” został napisany na prośbę Davida Lyncha i wykorzystany w trzecim sezonie „Twin Peaks”. Nine Inch Nails wystąpili w serialu jako band grający w barze Roadhouse. Gościnnie w piosence zaśpiewała Mariqueen Maanding, prywatnie żona Reznora, z którą ma zespół How to Destroy Angel. 

           

                     

„The Idea of You” to romans industrialu z rockiem alternatywnym, kolejny szybki i ciężki numer. Klimat buduje tu pianino przebijające się przez gitary i głośną perkusję, na której w studio zagrał Dave Grohl z Foo Fighters.

Zamykający „Burning Bright (Field on Fire)” to hołd złożony klasykom industrialnego metalu, zespołowi Godflesh. Gitarowy walec, który w refrenie jest  równoważony przez nastrojone klawisze. 

„Not The Actual Event” zawiera najmocniejszą muzykę od wielu lat. Wielu krytyków uważało, że to efekt wyboru Donalda Trumpa na prezydenta w listopadzie 2016 roku, ale epka nie jest reznorowskim manifestem politycznym, jak to było w przypadku „Year Zero”. To koszmarna fantazja na temat tego, co by się stało gdyby świat spłonął. To aluzja do stylu życia jaki Reznor prowadził w latach 90-tych, kiedy muzycznie był na szczycie, a narkotyki i alkohol ciągnęły go w dół. Jak powiedział w jednym z wywiadów: „To wszystko to iluzja, a ja już pewnie nie żyje lub leżę w jakimś rowie. To kim jestem, to ćpunem uzależnionym od destrukcji siebie. Taką mam naturę. To tylko iluzja czasu, który udało mi się pożyczyć”. Smutne i przerażające. 

To najspójniejsze wydawnictwo NIN od lat.

                     

Siedem miesięcy po „Not...”, ukazała się druga część trylogii zatytułowana „Add Violence”, przynosząca zupełnie inne brzmienie. Żywe instrumenty ustąpiły miejsca elektronice, więcej tu syntezatorów i automatów perkusyjnych. Dzikie gitary gdzieś giną, stając się tłem dla całości. Dominują bity, czasem jako lead pojawia się pianino. 

„Less Then” mocno odstaje od reszty materiału zawartego na mini-albumie. Nie znaczy, że to zła piosenka, raczej utwór, którym Reznor z Rossem, pokazują jak zespół brzmi na żywo. Szybki, rockowo–industrialny numer, który mógłby się pojawić na singlu promującym „The Fragile”.  Mocny ukłon w stronę fanów z końca lat 90-tych i początku aktualnego wieku. 

            

                     

Kolejne cztery kompozycje to już zupełnie inna bajka. W „The Lovers” dominuje techno bit, dla którego tłem jest gitara i klawisze. „This isn't the Place” to mroczna ballada. Klimat budowany jest dookoła pianina, do którego dochodzą przestrzenie generowane przez syntezatory. Gdyby nie wokal, piosenka mogłaby się znaleźć na którejś ze ścieżek dźwiękowych napisanych przez duet Reznor/Ross.  

                 

                     

„This isn't...” płynnie przechodzi w agresywny „Not Anymore”. To jedyny utwór, gdzie twórcy pozwalają sobie na noisową gitarę, ale i tak jest ona mocno przykryta przez nagromadzenie innych przestrzeni i dźwięków. Trochę z nimi walczy. „Not...” jest gęste, trochę jak piosenki z poprzedniczki „Add Violence”, z tą różnicą że dostaje w refrenach oddech i mocniej płynie. 

Epkę zamyka „The Background World” - dwunastominutowy utwór budowany na transowym motywie, gdzie kolejne elementy gromadzą się i uzupełniają. Kończy się loopem, który jest coraz bardziej zniekształcany, co prowadzi do jego całkowitej dekompozycji by w końcu przejść w jednostajny szum.

Te cztery następujące po sobie utwory można traktować jak większą całość. Od „The Lovers” do „The Background...” piosenki płynnie przechodzą jedna w drugą, co buduje napięcie i powoduje, że przy kolejnych przesłuchaniach wydaje się, że słuchamy jednej dwudziestopięciominutowej kompozycji. 

O ile na „Not The Actual Event” Reznor zajrzał w głąb siebie, tak przy Add Violence tekstowo wychodzi na zewnątrz. Idea była taka, żeby spojrzeć na ludzkość i sprawdzić czy tak naprawdę nie żyjemy w symulowanej rzeczywistości. A jeśli tak - to prowadzi nas to do koncepcji beznadziejności naszego istnienia. 

                           

Na trzecią część trylogii: „Bad Witch” trzeba było czekać prawie rok. To najkrótszy album w historii Nine Inch Nails, trwa 30 minut i 11 sekund. To najbardziej osobista część trylogii przemocy.

Śmierć Davida Bowie, z którym Reznor się przyjaźnił, zbiegła się z nagrywaniem tych trzech wydawnictw. W latach 90-tych Bowie z Reznorem współpracowali ze sobą. Reznor  zrobił dwa remiksy dla artysty, a samo Nine Inch Nails było zespołem towarzyszącym Bowie'mu w trakcie wspólnej trasy koncertowej Live Hate. Na scenie Bowie i NIN grali razem swoje utwory. Na Bad Witch Reznor dał upust towarzyszącym mu uczuciom i złożył hołd artyście. To wizja tego, jak mógłby brzmieć album nagrany wspólnie przez tych dwóch panów. 

Pierwszy raz od czasu „Driver Down”, utworu specjalnie nagranego na ścieżkę dźwiękową do „Lost Highway” Davida Lyncha, w muzyce Nine Inch Nails użyto saksofonu.

„Bad Witch” rozpoczyna się szaloną jazdą „w dół spirali”. „Shit Mirror” to szybka punkowo-elektroniczna kompozycja z wielkim potencjałem komercyjnym, napakowana agresją która wręcz rozrywa słuchacza od środka. Gościnnie chórki wykonują Ian Astbury z The Cult i ponownie Mariqueen Maanding. Płynnie przenosimy się w dziki, połamany perkusyjny bit z „Ahead of Ourselves”. Kolejny świetny numer, który jest zapowiedzią creme de la creme albumu.

                 

                     

„Play The Goddamned Part” to pierwszy, z dwóch instrumentalnych numerów na płycie. Mocno industrialny, z głębokim, przesterowanym basem i nadającym ton całości jazzującym saksofonem. Następny - „God Break Down The Door” nie pozostawia wątpliwości komu jest poświęcony, to utwór świetnie pasujący do dokonań Bowiego. Zaczyna się mocnym, break beat'em i transowymi syntezatorami, którym akompaniuje saksofon. Reznor natomiast śpiewa głęboko i z gardła, przybierając styl Davida. 

           

             

Mroczny i ambientowy „I'm Not From This World” wydaje się nie pasować do całości „Bad Witch”, jednak jest to utwór bardzo w stylu NIN. Dodatkowo świetnie rozdziela części poświęcone Bowiemu od reszty albumu.

Zamykający „Over & Out” to najspokojniejszy moment płyty. W pełni elektroniczna piosenka daje wytchnienie i pozwala uspokoić emocje. Reznor ponownie śpiewa z „dawidową” manierą. To świetne zakończenie podróży przez zakamarki ludzkiej egzystencji i pytania o istnienie bytu wyższego. 

                   

„Bad Witch” jest świetnym zwieńczeniem całej trylogii, równocześnie to najlepsze wydawnictwo Nine Inch Nails od czasu „With Teeth”. 

„Not The Actual Event” i „Add Violence” stworzone zostały na znanych z wcześniejszych płyt patentach, ale dają powiew świeżości. Świetnie balansują między gitarowym graniem a elektroniką. To mini-albumy bardziej organiczne, szczególnie w porównaniu z syntetycznym „Hesitation Marks”. To odrzucenie eksperymentów na rzecz bezkompromisowego, ciężkiego grania, z którego zespół słynął w latach największej popularności, czyli w okresie 1994-2005.  

„Bad Witch” to wyjście poza utarte szlaki. Romans z jazzem i stworzenie czegoś nowego. Nie mogą się mierzyć z „The Downward Spiral” czy „With Teeth” (moimi ulubionymi albumami), ale to nadal NIN z brzmieniem które jest nieosiągalne dla innych artystów. To przede wszystkim Reznor, który po latach wydawania nierównych albumów wreszcie wrócił do formy. Frontman NIN   znów komponuje wymykające się schematom albumy, ciągle pozostając w mainstreamie. Dla mnie jako wielkiego fana tego zespołu to świetna wiadomość.